Dlaczego świat stacza się ku rządom autokratycznym?
Wyjaśnienie jest tyle proste, co ponure. Odchodzimy od demokracji, bo ludzie się jej nie domagają, a nie domagają się, bo jedyna demokracja jaką znają, to demokracja pozorna. Ta zaś którą obserwują z bliska to demokracja lokalna. I ona w sposób szczególny przekonuje wszystkich, że demokracją w ogóle nie warto sobie zawracać głowy.
Przeczytajcie poniższy opis i powiedzcie sami, czy to nie jest modelowa autokracja lokalna. Albo inaczej, spróbujcie wymyślić bardziej autokratyczny system władzy w mieście czy gminie.
- Mieszkańcy wybierają co 5 lat „włodarza”.
- „Włodarz” dostaje pełną możliwość urabiania opinii publicznej, może mieć swoje media i do tego kontrolę nad taką ilością zasobów, że jak potrzebuje, to może przekupić np. stanowiskiem, zleceniem; może zastraszyć, zepsuć opinię. Jeśli jest sprytny, przez 5 lat przekona nawet największych sceptyków, że jest geniuszem.
- Oczywiście ma organ kontrolny i wyznaczający mu kierunki, ale został ubezwłasnowolnimy. Żeby cokolwiek zrobić musi skorzystać z personelu zatrudnionego przez „włodarza” np. z radcy prawnego czy nawet sekretarki.
- Mieszkańcy mają prawo do przeróżnych konsultacji i inicjatyw, ale nie są one dla włodarza wiążące.
- Więcej nawet, mają prawo go odwołać w referendum. Ale warunki legalności referendum są takie, że udaje się to w kilku procentach przypadków.
I na koniec, wszystko to nazywa się demokracją lokalną. Orwell byłby dumny.
Świat się zmienia, sposób komunikowania przeszedł rewolucję. Filary różnych elit intelektualnych, które wspierały konstrukcję tej fasadowej demokracji, nikogo już nie obchodzą. Opinie kształtują bańki informacyjne wygenerowane przez algorytmy, ale wgląd za kulisy władzy stał się też dużo łatwiejszy.
Coraz więcej ludzi widzi, że król jest nagi, że opiewana powszechnie demokracja dotyczy tylko zamkniętego kręgu ludzi władzy, a na poziomie zwykłego człowieka jest fikcją.
Nie dziwmy się więc, że wielu z tych zwykłych ludzi puszcza mimo uszu argumenty o zagrożonej demokracji, nie widzi nic złego w likwidowaniu trójpodziału władzy, czy odchodzeniu od państwa prawa. Dla nich to taka sam ściema jak udawanie demokracji w ich mieście, czy gminie.
Czy już wszystko przegraliśmy, czy jazda po równi pochyłej w stronę najbardziej autorytarnych reżimów jest nie do powstrzymania?
Może nie. Może jeszcze uda się przekonać ludzi, że demokracja to coś realnego. Że mogą być podmiotową częścią systemu władzy, a nie tylko jej przedmiotem. I nie tyle chodzi o zaspokojenie potrzeb w tym zakresie, bo one zbytnio się nie ujawniają, co przywrócenie zgodności słów z czynami. Przerwanie tego bolesnego doznania fałszu, nieuczciwości wobec zwykłych ludzi.
Jest wiele rozwiązań, które przenoszą duże fragmenty władzy na zwykłych obywateli. Kłopot jest jednak w tym, że ludzie tego nie oczekują, nie palą się do brania odpowiedzialności, bo działa błędne koło, o którym na wstępie. To sprzężenie zwrotne trzeba przerwać. Nie uczyni tego vox populi, nie wyrywają się do tego też politycy.
Zatrzymajmy się chwilę przy świecie polityki. Wspomniane algorytmy mediów społecznościowych, które zajęły miejsce elit intelektualnych w przekierowywaniu strumieni świadomości zbiorowej, są bardzo użytecznym narzędziem w rękach polityków. Nie przypisując im szczególnie demiurgicznych cech, przyznać trzeba, że rola jaką odgrywają, bardzo zawęża ich horyzonty. Rola ta polega na rywalizacji o zdobycie władzy. To zaś wymusza krótkowzroczność i cyniczne pomijanie innych wartości i celów. Jeśli polityk ma do wyboru działanie, które przyczyni się do zwycięstwa w najbliższych wyborach oraz takie, które spowoduje lepsze ukształtowanie społeczeństwa na dekady, z pewnością nie wybierze tego drugiego. Inaczej byłby nieskuteczny w swej głównej roli jaką odgrywa w społecznym podziale pracy.
Kto więc powalczy o nowe społeczeństwo? O to byśmy bezrefleksyjnie nie stoczyli się w otchłań antydemokratycznego jednowładztwa?
Dramatyzm sytuacji polega na trudności w znalezieniu dobrej odpowiedzi. Jeszcze kilka dekad temu można byłoby odpowiedzieć, że to zadanie intelektualistów, dziennikarzy, socjologów, politologów i filozofów. Dziś teksty takie jak ten, który masz przed sobą, przeczyta garstka ludzi, których refleksyjności nie zabiły jeszcze XXI-wieczne wzorce szybkiej i powierzchownej komunikacji. Tak, należymy do coraz rzadszego gatunku, który jest potencjalnym nośnikiem zmiany, ale jego siła oddziaływania jest odwrotnie proporcjonalna do intelektualnych możliwości.
Co więc robić?
Wobec ogromu wyzwań nasuwa się myśl, by konieczność budowania prawdziwej, masowej demokracji powiązać z doraźnymi, a nieraz partykularnymi, interesami istotnych graczy na społecznej scenie.
Niewątpliwie zacząć trzeba od demokracji lokalnej, bo na tym poziomie w większym stopniu kształtuje się stosunek do prodemokratycznych postaw. Jest też trochę łatwiej, bo gra interesów jest tu bardziej wielobiegunowa.
Do wykorzystania jest antyelitarny sentyment wygenerowany zarówno przez algorytmy, jak i cynicznych polityków. Nie bez znaczenia jest rywalizacja i napięcia między politykami lokalnymi a centralnymi oraz między poszczególnymi partiami. Pomocne będzie demaskowanie skali zniekształceń założeń reformy samorządowej sprzed 35 lat.
Jedno jest pewne. Ktoś musi zacząć ten proces świadomie kształtować. Porozumienie w tym zakresie wydaje się powoli wyłaniać.
Trzymajmy więc kciuki za spisek na rzecz demokracji.