Demokracja, jaką wymyślił Monteskiusz, zanika w naszych czasach. Trójpodział władzy staje się iluzoryczny, w systemach politycznych pojawiają się fikcje i działania pozorne.
Już od dawna z trudem daje się odnaleźć prawdziwie niezależne od siebie władze ustawodawcze i wykonawcze. Funkcjonują one raczej w rodzaju symbiozy lub wręcz stanowią jedność. Dzieje się tak szczególnie w wypadkach, gdy władzę wykonawczą wyłania dominująca większość w strukturze ustawodawczej. Rządy i ich premierzy, wybierane głosami większości parlamentarnej nie są przecież od nich niezależne. Trudno dostrzec odrębność obu tych podmiotów.
Ta osiemnastowieczna konstrukcja teoretyczna zastąpiona została zasadą, która również ma charakter wielocentryczny, lecz opiera się o innych aktorów. To zasada check and balance. Równoważącymi system biegunami pozostają: władza (ustawodawcza i wykonawcza), media oraz instytucje społeczeństwa obywatelskiego. Do tego należałoby dodać ciągle zachowującą swą autonomię strukturę sądowniczą. Taka konstrukcja rozwinęła się w społeczeństwach zachodu. Ich szczególnym promotorem był przez ostatnie dziesięciolecia światowy hegemon – Stany Zjednoczone.
Czas przeszły jest tu uzasadniony, bo właśnie na naszych oczach USA stają się nośnikiem zmian w tym zakresie. Jeszcze do końca nie wiemy, jak wyglądać będzie ta nowa propozycja ustrojowa. Ile będzie w tym autokracji, ile oligarchii, czy wyłonią się jakieś struktury równoważące władzę legislatury połączonej z egzekutywą? Na ile niezależność zdoła zachować władza sądownicza?
Najważniejszą jednak niewiadomą jest trwałość tych zmian. A więc, czy jest to chwilowa aberracja, czy też początek nowego potężnego trendu.
Jedno jest pewne. W funkcjonowaniu demokracji liberalnej nastąpią zmiany. Nie da się na dłuższą metę utrzymać systemu, w którym tak wiele jest działań pozornych. W którym aparat pojęciowy przestaje przystawać do realnych działań i dzieje się to w obszarze krytycznym dla funkcjonowania demokratycznego systemu. Przykłady można mnożyć. Nazywanie autokracji lokalnej, samorządem jest pierwszym z brzegu. Nieskuteczny proces artykulacji interesów zwykłych obywateli jest wśród tych ułomności kluczowy.
Nie sposób przewidzieć jak potoczą się losy systemów świata zachodniego. Czy demokracja w rodzaju check and balance będzie w stanie wprowadzić istotne korekty i zachowa swoją atrakcyjność, czy też przyszłość będzie należała do czegoś całkiem innego? Czegoś co budzi lęk swoją nieprzewidywalnością.
Ten lęk jest chyba uzasadniony, bo na stole leżą propozycję, które nie składają się na zrównoważony i stabilny system. Niektóre z tych rozwiązań zdają się wracać do przeddemokratycznych praktyk, do świata bezpardonowej rywalizacji, nierówności i przemocy.
Racjonalnym wydaje się więc praca nad naprawą starej, dobrze rozpoznanej demokracji, a nie przyłączenie się do budowania czegoś, co niesie tak wiele niepewności.
Ten proces naprawy musi wychodzić od przywrócenia istoty demokracji, jaką jest udział zwykłych obywateli w decyzjach, te zaś nie będą racjonalne bez niezbędnych kompetencji, czyli doświadczeń w braniu odpowiedzialności za sprawy wspólnot.
Czy to się uda? Nie ma lepszej odpowiedzi niż próba zmierzenia się z tym wyzwaniem.
Trzeba przyznać, że przyszło nam żyć w czasach, w których wiele się rozstrzygnie.
Obyśmy ten egzamin zdali.